Strona główna Kroniki Pabianic Bo zupa była za kwaśna! Jak pabianiccy robotnicy z komunistami walczyli?

Bo zupa była za kwaśna! Jak pabianiccy robotnicy z komunistami walczyli?

4

W maju 1945 roku zakończyła się w Europie II wojna światowa. W Polsce krzepła władza komunistyczna. Ku zaskoczeniu wielu zaledwie kilka miesięcy po nastaniu pokoju w niektórych fabrykach zaczęły wybuchać strajki. Jedne z pierwszych zainicjowane zostały w Pabianicach.

Jeśli mówimy o oporze przeciwko władzy komunistycznej w pierwszych latach po II wojnie światowej, najczęściej na myśl przychodzą nam osoby związane z powojenną konspiracją, które zwykło się nazywać nie do końca precyzyjnie Żołnierzami Wyklętymi. Czasem wspomina się jeszcze o prodemokratycznych działaczach związanych z ówczesnym Polskim Stronnictwem Ludowym. Tylko wąska grupa naukowców ma świadomość, że w tym samym czasie wielką odwagą wykazywali się także robotnicy, którzy wbrew istniejącemu aparatowi terroru, podejmowali akcje strajkowe.

Studium tej niepamięci byłoby oczywiście ciekawym zagadnieniem naukowym. Częściowo wpłynęli na to sami komuniści, którzy starali się fakt buntów robotniczych skrzętnie ukrywać lub w ostateczności deprecjonować. I tak w książce o dziejach Pabianic autorstwa Gryzeldy Missalowej z 1968 roku, czytamy co prawda o lokalnych strajkach, ale głównie w kontekście rzekomej manipulacji dokonanej na nieświadomej klasie robotniczej. Niestety, o tej formie oporu nieśmiało wspominano także po 1989 roku, tak jakby ich niemilitarny charakter nie był nazbyt chwalebny.

Fala strajków

Tymczasem już w pierwszych miesiącach powojennych fala strajkowa w Polsce stała się dla władzy komunistycznej problemem istotnym i kłopotliwym. O ile przeciwko konspiracji poakowskiej lub nacjonalistycznej występować można było wykorzystując wojsko i siły bezpieczeństwa, sprawnie wyjaśniając ten fakt za pomocą propagandy, o tyle stosowanie represji przeciwko robotnikom mogło nadwątlić propracowniczy wizerunek jaki próbowali przyjąć komuniści. Z drugiej jednak strony pozwolenie na to, aby ludową ojczyznę trawiły protesty robotnicze było równie nieakceptowalne.

Historycy szacują, że w 1945 roku w całej Polsce zorganizowano 142 strajki, w tym w samym województwie łódzkim aż 60. Był to początek fali strajkowej, która swój szczyt osiągnęła rok później. Wówczas na ziemiach polskich strajkowano ponad 400 razy – najczęściej w Łodzi i na Śląsku. Biorąc pod uwagę, że na tych terenach dynamicznie rozwijały się partie o charakterze komunistycznym i socjalistycznym zjawisko to może wydawać się dziwne. Można jednak zaryzykować tezę, że jednocześnie lokalni robotnicy byli świadomi swoich potrzeb i celów oraz szczególnie wyczuleni na niesprawiedliwości jakie miały miejsce w tamtym okresie.

Bo zupa była za kwaśna

Powody strajków bywały banalne i nieco zabawne dla współczesnego czytelnika. 23 sierpnia 1945 roku w Pabianicach wybuchł jeden z pierwszych tego typu protestów w dobie powojennej. Pracy odmówili pracownicy trzeciej zmiany w fabryce „Krusche i Ender”. Jak czytamy w obszernym sprawozdaniu z wydarzeń, powodem miała być…kwaśna zupa podana robotnikom na stołówce.

powód okazał się jednak pretekstem, gdyż jak stwierdzono zupa była świeżo ugotowana i o skwaśnieniu jej nie mogło być mowy

– wyjaśniał dalej autor sprawozdania jakie wysłane zostało do Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Partii Robotniczej w Łodzi.

Niezależnie od ustaleń komisji, która badała kwaśność zupy, robotnicy podnieśli kwestię niesmacznych i starych obiadów, które otrzymywać mieli pracownicy nocnej zmiany. Obok tego postulatu domagano się także wyposażenia w stroje robocze, w zaległe węgiel i drzewo na opał, obniżkę cen prądu. Wkrótce do strajkujących dołączyli także robotnicy z firmy Kindlera i kilku innych pabianickich fabryk. Do dotychczasowych żądań dołożono między innymi punkty dotyczące wydawania świeżego mleka dla dzieci, wypieku białego chleba dla robotników, obniżek cen komunikacji miejskiej. Sytuacja stawała się na tyle poważna, że w korespondencji partyjnej pojawił się wątek groźby rozlania się strajków na inne miasta regionu, w tym przede wszystkim Łódź.

Uderzenie w Partię

Współczesny czytelnik powody buntu zbyć może rzecz jasna wzruszeniem ramion lub śmiechem. W istocie z dzisiejszego punktu widzenia mogą one wyglądać na nieistotne. W tamtej rzeczywistości stały za nimi jednakże zarzuty dużo poważniejsze. Pierwsze miesiące powojenne charakteryzowały się potężnymi brakami aprowizacyjnymi. Brakowało żywności, materiału opałowego, ubrań. Jednocześnie większość Polaków chciała szybkiego powrotu do normalności, zmęczona 6 latami bezwzględnej wojny.

W rzeczywistości braków na porządku dziennym były wszelkiego rodzaju nadużycia odbierane przez robotników jako forma nierównego traktowania. Dostrzegano, że osoby związane z Partią lub kierownictwem fabryk otrzymują lepszą żywność – w tym przede wszystkim biały chleb, a nie jak większość czarny – oraz mają łatwiejszy dostęp do dóbr deficytowych. Kiedy podobna fala strajków w Pabianicach wybuchła w październiku 1945 roku, wśród wielu argumentów stawianych przez robotników, pojawił się na przykład mówiący o tym, że zięć Hermana – dyrektora fabryki Kindlera – otrzymuje na stołówce schabowego, podczas gdy inni gorszy rodzaj mięsa. W odezwach robotnicy pisali, że mogą przetrwać w ubóstwie, byleby to ubóstwo było powszechne, bez niezrozumiałych dla nich wyjątków. Szacuje się, że w 1945 roku na aprowizację zwracali uwagę uczestnicy 75% strajków. W kolejnych latach ten postulat był coraz rzadziej spotykany.

Nie chodziło rzecz jasna wyłącznie o żywność. Zbliżający się okres jesienny budził niepokój ze względu na brak dostaw materiałów opałowych. Jednocześnie ceny komunikacji czy energii elektrycznej skutecznie drenowały robotnicze portfele. Do tego dochodziły kwestie premiowania pracy, czy rzekomych oszustw jakich mieli dokonywać urzędnicy w trakcie wypłat. Twierdzono np., że zyski jakie generowały firmy były niesprawiedliwie dzielone, a większa ich część trafiała do wąskiej grupy.

Jak złamać strajk?

Pozornie zatem postulaty robotnicze były mało wyszukane, w rzeczywistości jednak uderzały w wątłą strukturę ówczesnego państwa, podważając hasła równości czy sprawiedliwości. W tym sensie były dla władzy ludowej niezwykle groźne. Jak zatem radzono sobie z rozładowywaniem napięć? Jako nieskuteczne uważano wszelkiego rodzaju rozwiązania siłowe, przynajmniej te oficjalne. Rodziło to groźbę strajków solidarnościowych. Tak było w przypadku pabianickich strajków, kiedy aresztowano jedną z ich liderek noszącą nazwisko Gębicka. Zamiast straszaka, który uspokoić miał sytuację, jedynie rozgrzano nastroje. Dopiero wypuszczenie jej z aresztu przyniosło oczekiwany skutek.

Oczywiście z zastosowania siły nie rezygnowano w pełni. Inwigilowano prowodyrów strajków, starano się pozyskiwać informacje na temat ich rodzin i ich samych. Szukano haków, które można byłoby wykorzystać do osądzenia. Podnoszono np. kwestię haseł jakie miały pojawiać się w czasie wieców strajkowych. W jednym z raportów czytamy, że manifestujący wznosili okrzyki „Nasi są w lesie”, „Za Niemca było lepiej”, „Wyrzucić Żydów”. Możliwe oczywiście, że w emocjach takie okrzyki w istocie mogły padać, jednocześnie jednak nigdy nie wskazywano kto konkretnie je wznosił. Te skrupulatnie sporządzane donosy, notatki i relacje służyły później w procesach przeciwko inicjatorom strajków. Za podżeganie do obalenia władzy skazany został m.in. jeden z liderów strajku w fabryce Krusche-Ender Tadeusz Borowiec, skazany na 10 lat więzienia. Jednocześnie usilnie starano się przekonać górę partyjną, że są to strajki inspirowane z zewnątrz, choć opierają się na realnych problemach. W raporcie Antoniego Paprockiego, sekretarza pabianickiego powojennego PPSu czytamy (pisownia oryginalna):

Należy nad/mienić żeczy za obserwowane. Strajki te bęndą się poftażać, jest któś, co tą akcją kieróje, ponieważ jedne się nie kończą a jusz zapowiadane następne

Oficjalnie starano się uśmierzać protesty działaniami delegatów partyjnych. Organizowano wiece, na których robotnicy mogli wyrazić swoje niezadowolenie, wyjaśniano braki kłopotami powojennymi, zachęcano do podjęcia pracy, która jako jedyna może zbudować dobrobyt. Przy okazji przerzucano się odpowiedzialnością za braki aprowizacyjne czy nieświeżą żywność. Stwierdzano np., że pabianiccy robotnicy za niedostatki pieczywa białego winni mieć pretensje do piekarni, a nie do dyrektorów fabryk. Pabianickie strajki sierpniowe uspokoiła możliwość wysłania delegacji z postulatami robotniczymi do Warszawy. Powróciła ona z obietnicami poprawy sytuacji co chwilowo wygasiło ruch strajkowy. Ten jednak obudził się ponownie jesienią i zimą 1945 roku, a na dobre wybuchł w 1946, kiedy protestowały już nie tylko Pabianice, ale także Łódź.

Tekst: Sebastian Adamkiewicz 

Bibliografia:

Archiwum Państwowe w Łodzi, Zespół: 39/1022/0 Komitet Wojewódzki Polskiej Partii Robotniczej w Łodzi, Materiały dotyczące strajków w fabrykach Pabianic, Końskich [i Łodzi]
Ł. Kamiński, Strajki robotnicze w Polsce 1945-1948. Próba bilansu, „Dzieje Najnowsze”, rocznik XXIX — 1997, 4
P. Kenney, Budowanie Polski Ludowej. Robotnicy a komuniści 1945-1950, Warszawa 2015
A. Paczkowski, Strajki, bunty, manifestacje jako „polska droga” przez socjalizm, Poznań 2003

REKLAMA
Subskrybuj
Powiadom o
4 komentarzy
najstarszy
najnowszy
Inline Feedbacks
View all comments

Sztos!

Antoni Paprocki, zacytowany sekretarz pabianickiego powojennego PPSu, najwyraźniej był przedstawicielem nowej klasy panującej. Z takich ludzi zbudowano nową elitę, skutki tego cierpimy do dzisiaj.

W moim odczuciu robotnicy po prostu korzystali z nowych możliwości strajkowania (których przed wojną, a zwłaszcza „za niemca” nie posiadali), słusznie zauważali, że nie tyle komuniści co osoby wysoko postawione lub posiadające duży majątek dostawali stosunkowo dużo lepszej jakości towary jak np żywność. Można wręcz powiedzieć, że duch protestów był zgodny z linią partii 🙂 A dzisiaj jak zawsze wszędzie widzi się wine komunistów, nawet pisząc o problemach z zaopatrzeniem które w 1945 roku były w 100% skutkiem zakończonej bądź kończącej się wojny.

lata powojenne a tu najdelikatniej-bzdury i brednie