Statystyki dotyczące koronawirusa są w powiecie pabianickim coraz gorsze – rośnie liczba zachorowań i zgonów. Potwierdza to Pabianickie Centrum Medyczne.
Od początku listopada, kiedy w szpitalu został reaktywowany oddział covidowy do ubiegłego poniedziałku zmarły tam 2 osoby. W ciągu ostatniego tygodnia ta liczba wzrosła do 12. Jak usłyszeliśmy od Adama Marczaka, dyrektora ds. techniczno – administracyjnych w PCM, ani jeden z tych pacjentów nie był zaszczepiony.
Obecnie na 60 łóżek, które przygotowano dla chorych walczących z koronawirusem zajętych jest 51.
– Trafiają do nas coraz młodsi. Obecnie najmłodszą pacjentką jest 21-latka, najstarsza osoba, mężczyzna, ma 91 lat – mówi Adam Marczak. – 70% osób przyjmowanych do szpitala stanowią osoby niezaszczepione, pozostałe 30% to te, które zdecydowały się na szczepienie.
Kolejnych troje chorych przebywa w oddziale intensywnej terapii, wszyscy są podłączeni do respiratorów. Tutaj zostały tylko dwa wolne łóżka.
Odkąd trzy tygodnie temu, po przerwie, PCM znów zaczął przyjmować pacjentów z covidem, zwalczyły go i zostały wypisane do domu 44 osoby.
W ciągu minionego tygodnia (od poniedziałku, 15 listopada do niedzieli, 21 listopada) w powiecie pabianickim stwierdzono 624 przypadki zakażenia koronawirusem.
Województwo Łódzkie przez pięć dni prezentowało się w Pawilonie Polski na światowej wystawie EXPO Dubai 2020. Nasze stoisko wywróciło świat zwiedzających do góry nogami.
Stało się tak za sprawą aranżacji stoiska przez dwie studentki Politechniki Łódzkiej. Z sufitu zwisały rośliny, a zwiedzający chodzili po niebie. Stoisko zostało podzielone na trzy strefy: tradycji i kultury, przedsiębiorców oraz strefę immersji, w której można było „zanurzyć się” w naszym województwie i poczuć jego klimat. Działało przy tym na wszystkie zmysły, łącznie ze smakiem i węchem.
– Expo było możliwością zaprezentowania całemu światu tego, co w naszym województwie najlepsze – mówi Grzegorz Schreiber, marszałek województwa łódzkiego, który był jednym z ambasadorów wystawy.
W Zjednoczonych Emiratach Arabskich zaprezentowali się artyści Teatru Wielkiego, muzycy Filharmonii Łódzkiej, a także twórcy ludowi. Warsztaty rękodzieła, w tym wiązania chust łowickich, cieszyły się zresztą dużą popularnością.
1 z 3
Gratką były recitale Zuzanny Pietrzak, uczestniczki konkursu szopenowskiego, której gra była entuzjastycznie przyjmowana.
Na Expo mieli okazję zaprezentować się nasi przedsiębiorcy. W dniach łódzkich była to branża rolno-spożywcza, wcześniej farmaceutyczna.
Wyjazd okazał się owocny również dla rektora Politechniki Łódzkiej, który dopracowuje szczegóły listu intencyjnego o współpracy z jedną z dużych arabskich uczelni technicznych.
Łódzkie prezentowało się na EXPO pod hasłem „Nowoczesność inspirowana tradycją”. Słuszność wyboru hasła potwierdził zakończony właśnie konkurs „Weekend na wsi”, w którym wyłonione zostały najlepsze gospodarstwa agroturystyczne. Wyróżnione miejsca zachwycają urokliwością, ale przede wszystkim ofertą rekreacyjną i wypoczynkową. Laureatów wybrano w trzech kategoriach: „Tradycyjne gospodarstwo agroturystyczne”, czyli czynne gospodarstwa rolne zapraszające turystów; „Obiekt noclegowy na obszarach wiejskich” czyli taki, w którym turystom oferowane są różne formy wypoczynku, przy wykorzystaniu zasobów i walorów wsi; „Dzień pełen atrakcji na wsi” – to dla obiektów, w których świadczone są usługi turystyczne, albo miejsc promujących turystykę na wsi, gdzie turystom oferowany jest jednodniowy pobyt z atrakcjami, ale bez możliwości noclegu.
Konkurs przeprowadził Departament Rolnictwa i Programów Rozwoju Obszarów Wiejskich, a laureatów nagrodził marszałek Grzegorz Schreiber. Lista wyróżnionych dostępna jest na stronach Urzędu Marszałkowskiego www.lodzkie.pl.
Na przejeździe kolejowym w Chechle Drugim doszło dziś rano do kolizji. W osobowy samochód uderzył pociąg pasażerski. Nikomu nic się nie stało.
Służby ratunkowe otrzymały wezwanie na ul. Torową kilka minut po godz. 6.00. Skierowano tam dwa zastępy straży pożarnej, policję i pogotowie.
Na miejscu okazało się, że na torowisku stoi zniszczona po zderzeniu z pociągiem Alfa Romeo na łaskich numerach rejestracyjnych. Co się stało? Kierująca samochodem 33-letnia kobieta wjechała na przejazd, nie upewniwszy się, że może to zrobić bezpiecznie, bo chociaż jest on strzeżony, rogatki są uszkodzone (informuje o tym umieszczona przed przejazdem tablica).
– Zdążyła wysiąść zanim pociąg nadjechał. Nasze działania polegały na odłączeniu akumulatora w pojeździe i zepchnięciu samochodu z torowiska – usłyszeliśmy w komendzie powiatowej straży pożarnej w Pabianicach.
To nie pierwsza taka historia na tym przejeździe w ostatnim czasie. Kilka dni temu pociąg uderzył w tył naczepy (WIĘCEJ).
Od minionego piątku, 19 listopada, nie jest znane miejsce pobytu 41-letniego Mariusza Wawrzko z Pabianic. To podopieczny Domu Pomocy Społecznej przy ul. Wiejskiej.
Mężczyzna był widziany po raz ostatni tego dnia około godz. 10.00. Wtedy oddalił się z placówki. Przez kolejne, do dzisiaj włącznie, nie skontaktował się z rodziną.
Zaginionego szukają policjanci z Komendy Powiatowej Policji w Pabianicach.
Rysopis 41-latka: około 170 cm wzrostu, sylwetka szczupła, brak włosów, uszy duże, odstające, oczy ciemne, nos szeroki, uzębienie niepełne, brak protez, znaki szczególne – liczne tatuaże m.in. na dolnych powiekach,
Mariusz Wawrzko ma amputowane nogi poniżej kolan, porusza się na wózku inwalidzkim.
Osoby, które mogą pomóc w ustaleniu miejsca jego pobytu zaginionego lub mają jakiekolwiek informacje o losie mężczyzny, są proszone o kontakt z KPP w Pabianicach pod numerem: 47 8424303 (z wydziałem kryminalnym), z dyżurnym jednostki: 47 842 43 01 lub 47 842 43 02 lub na numer alarmowy 112.
AKTUALIZACJA: Dzisiaj, 23 listopada, mężczyzna został odnaleziony. Patrol łódzkiej policji zauważył go w okolicach Manufaktury.
Druhowie starali się o niego latami i w końcu jest: nowy, średni samochód ratowniczo – gaśniczy. Otrzymała go Ochotnicza Straż Pożarna w Markówce (gmina Dobroń).
Przyjechał do strażnicy w piątek, z Bielska Białej, gdzie go wyprodukowano (oficjalne „powitanie” wozu odbył się wczoraj). To Iveco, które pomieści 3500 litrów wody. Ma też zbiornik na środek pianotwórczy.
– Na wyposażeniu pojazdu znajdują się motopompa, wyciągarka oraz maszt oświetleniowy. Pozostały sprzęt, jak choćby agregat prądotwórczy, pochodzi z naszego dotychczasowego samochodu, czyli Stara – wyjaśnia Jakub Krajda, wiceprezes OSP w Markówce.
Wóz nie został jeszcze wprowadzony do podziału bojowego, ale nastąpi to lada dzień, toteż na przełomie listopada i grudnia będzie już mógł wyjeżdżać do akcji.
Iveco kosztowało 820 tys. zł, z czego 500 tys. zł stanowiły środki z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Pozostałe 320 tys. zł dołożyła ze swojego budżetu gmina Dobroń.
Ochotnicy z Markówki mają jeszcze do dyspozycji Forda Transita.
Od ponad 100 lat trwa budowanie dogodnego skomunikowania Pabianic ze stolicą województwa. Już w 1901 roku powstała Łódzka Wąskotorowa Elektryczna Kolej Dojazdowa i od 1902 roku Kolej Warszawsko-Kaliska. 20 lat później na trasę wyjechały pierwsze autobusy.
Pierwsze międzymiastowe linie autobusowe w naszym mieście pojawiły się w latach 20. Były to rejsy spółek przewozowych, które początkowo wadziły Ł.W.E.K.D., świadczącym przewozy koleją dojazdową (później zwaną tramwajem). W tym czasie pojawiła się też pierwsza autobusowa linia miejska, łącząca okolicę Dużego Skrętu z parkiem Wolności, gdzie kolej miejska jeszcze nie docierała (linia tramwajowa kończyła się pod dworcem kolejowym). Lata 30. przyniosły dalszy rozwój autobusów – do konkurencji stanęły same Ł.W.E.K.D., oferując przewozy na trasie z Łodzi do Pabianic i dalej, przez Kolumnę do Łasku i Sieradza. Warto wspomnieć, że pierwotnie miała powstać linia tramwajowa z Pabianic, aż do Zduńskiej Woli. Równoległa budowa Kolei Warszawsko-Kaliskiej spowodowała rezygnację z tego śmiałego planu.
Połączenie obsługiwano autobusami szwajcarskiej marki Saurer. Pojazdy te wytwarzano od 1930 roku na Polskiej licencji. Były to proste wozy z silnikiem Diesla umieszczonym z przodu. Toczące się po miejskim bruku autobusy nie cieszyły się popularnością w zakopconym fabrycznym dymem mieście – pojawiały się głosy sprzeciwu, skierowane w zarząd spółki. Autobusy wyziewały pióropusze spalin ze swoich rur wydechowych. Kursowały jednak aż do wybuchu II wojny światowej.
Baza przy ulicy Partyzanckiej
Po wojnie, w wyniku odbudowy gospodarki i infrastruktury, komunikacja autobusowa nieco zwolniła. Jej ekspansja była zauważalna głównie poprzez lokalne bazy Państwowej Komunikacji Samochodowej, które sukcesywnie otwierano po 1945 roku w całej Polsce. Bazy PKS-u funkcjonowały w każdym większym mieście, w Łodzi, co jest oczywistością, Zgierzu, Łasku, a nawet Zelowie. Pabianice nie były pokrzywdzone w tym wykazie, gdyż i tutaj istniał lokalny PKS z sekcją autobusową i ciężarową. Przez szereg lat zlokalizowany był on przy ulicy Partyzanckiej 110, na placu pomiędzy dzisiejszym schroniskiem dla zwierząt a gmachem Polskiej Spółki Gazownictwa. Na teren firmy prowadziła wąska ulica asfaltowa, na końcu której znajdowały się kasy PKS-u. Tam można było nabyć bilet okresowy lub jednorazowy. W tym miejscu kierowcy odbierali również swoje pensje. Budynek był bardzo długi i w dalszej części znajdowały się pomieszczenia magazynowe, warsztaty, gabinet kierownictwa (ostatnią kierowniczką była p. Zielińska) oraz dyspozytornia, gdzie kierowcy mogli wypocząć przy stole, napić się kawy, zapoznać się z trasami, które mają obsłużyć następnego dnia i zdać dokumenty oraz dzienny utarg, który umieszczany był w małych workach materiałowych. Obok dyspozytorni stała hala napraw autobusów, gdzie w późniejszych latach wykonywano przeglądy między innymi wozom straży pożarnej. Wjazdu na plac postojowy strzegł szlaban usytuowany przy drewnianej budce portiera.
Stację paliw zlokalizowano u wjazdu na teren zakładu; w latach 90. zyskała ona markę „Petrochemia Płock” – i pod tą banderą przeszła do historii, zostając zamkniętą na początku XXI wieku, podobnie jak cały PKS Pabianice, który od 2001 roku stał się oddziałem terenowym łódzkiego przedsiębiorstwa. Jeszcze przez kilka lat autobusy stacjonowały na strzępach dawnej bazy przy ulicy Partyzanckiej i korzystały z resztek zdewastowanego dworca PKS przy ulicy Staszewskiego.
„Ogórek z korniszonem”
Tabor, który panował na liniach PKS-u, nosi dzisiaj znamię kultowego – poza pierwszymi modelami sanockiego Sana, bardzo charakterystyczny był San H100B, wóz wytwarzany na przełomie lat 60. i 70., a także niezwykle charakterystyczny Jelcz 043, określany szerzej „ogórkiem”. Ten wyjątkowo wyglądający autobus wytwarzano w Jelczu-Laskowicach już od końca lat 50. na bazie czechosłowackiej Škody. Powstało wiele odmian pojazdu: dalekobieżna, turystyczna, miejska, przegubowa. Wyjątkowo typowe w eksploatacji Jelczy były przyczepy osobowe, oznaczone typem PO-1. Autobus z przyczepą, która hamowana była za pomocą dwóch systemów, kursował jeszcze w latach 80. na linii z Pabianic do Łodzi. Przyczepy nie posiadały swojego zasilania, prąd podawany był za pomocą kabla z pojazdu ciągnącego. Pośród pasażerów ostatnich kursów autobusów okresu PRL-u popularne były opowieści o tym, jak pewien kierowca „ogórka”, ruszając żwawo z przystanku przy Łodzi Fabrycznej, prowadząc kurs do Pabianic, „zgubił” przyczepkę, zwaną czasami „korniszonem”.
Dosyć niesamowite może wydawać się to, że Jelcze 043 produkowano formalnie aż do… 1986 roku.
Autobusy te już w tamtym czasie były przestarzałe i mało który dotrwał w służbie lat 90., większość pojazdów z silnikiem umieszczonym z przodu, a takie były przecież stare Jelcze i Sany, kończyły swój motoryzacyjny żywot w roli altan na działkach, zdarzało się także wykorzystanie w formie obwoźnych barów lub, po prostu, złomowanie. Jeden San H100B cudem zachował się do 2012 roku na podpabianickiej działce.
Wycofanie starszej generacji pojazdów wydawało się oczywiste, gdyż już od lat w rodzimym PKS panowały Autosany.
Auto znad Sanu i gwiazda z Węgier
Nie ma pabianiczanina, który nie kojarzyłby popularnej sylwetki Autosana H9. Pojazd ten był niekwestionowanym hitem transportowej motoryzacji minionych lat, przeżył wiele innych, nowszych konstrukcji. Obła, z profilu całkiem nowoczesna sylwetka pojawiła się na drogach na początku lat 70. i błyskawicznie opanowała podmiejskie szosy. Autosan był wszędzie – w latach 80., 90. i pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku stanowił trzon komunikacji PKS pomiędzy Pabianicami a Łodzią. Autobus napędzany silnikiem (znanym, chociażby z kombajnu „Bizon”, SW-400) umieszczonym z tyłu był wyznacznikiem trendów dawnych lat. To tam wisiały proporczyki znanych klubów sportowych, tam też powozili kierowcy w popularnym zaroście. Chociaż fabryka w Sanoku rozpoczęła produkcję następcy, modelu H10, ten jednak został przeżyty przez prostszego H9, który po raz ostatni zjechał z taśmy montażowej dopiero w… 2006 roku!
Pojazdy te „wyginęły” jednak równie gwałtownie, co „ogórki”. Ostatni klasyczny Autosan H9 zniknął z rejsów z Pabianic już na przełomie 2017 i 2018 roku. Wykonywał on między innymi ostatni planowy kurs PKS relacji Pabianice/Bugaj – Łódź.
Autosan H9Autosan H9
Równie charakterystycznym, zapisującym się w pamięci pasażerów autobusem, był węgierski Ikarus 280. Przegubowce te spisywały się idealnie w przewozie masowym na liniach z Bugaju i osiedla Piaski do Łodzi. Klasyczny Ikarus posiadał silnik ukryty w pozycji leżącej pod podłogą, pomiędzy pierwszą a drugą (napędową) osią produkcji Raba, która odpowiadała za charakterystyczny odgłos autobusu. Motor osiągał 192 konie mechaniczne, a skrzynia biegów posiadała, w zależności od wersji, pięć lub sześć przełożeń.
Ikarus 280
Do wnętrza autobusu prowadziły drzwi harmonijkowe, cecha szczególna Ikarusa. Na autobusy narzekano szczególnie zimą – ogrzewanie było niewydajne: zamarznięte okna nie były niczym szczególnym. Pewną bolączką był także bardzo wysoki próg wejściowy, na plus z pewnością zaliczyć można wygodne siedziska, dużą pojemność i dobrą wentylację wnętrza.
W 2010 roku zdarzało się, że poranne kursy PKS do Łodzi wykonywano w tandemie, po dwa Ikarusy. Takie były potoki pasażerskie! Był to już jednak łabędzi śpiew PKS-u w Pabianicach…
Wynalazki świata motoryzacji
Popyt na transport pasażerski z pabianickich osiedli zaowocował zwiększeniem konkurencyjności, na co przystał pod koniec lat 90. sam (jeszcze) PKS Pabianice, nabywając dwa używane lokalne Jelcze L11. Niedługo później wprowadzono do ruchu mikrobusy marki Mercedes – były to uzupełniające autobusy, które kursowały pierwotnie w „połówkach” godzin, pełnowymiarowy pojazd jechał zawsze o pełnej godzinie. Poza linią z okolic pabianickiego szpitala, która poprowadzona była ulicami Jana Pawła II, Śniadeckiego, Moniuszki, Konopnickiej, Zamkową, Sikorskiego, Partyzancką do Łodzi, występowała także trasa z Bugaju. Autobusy jechały ulicami „Waltera” -Jankego, Nawrockiego, „Grota” -Roweckiego, Kilińskiego, Św. Jana, Partyzancką do Łodzi. Pierwszy wariant zamknięto w maju 2014 roku, drugi w listopadzie 2017. Dosyć pamiętana była nieuczciwa konkurencja i wysyp firm, które oferowały przewozy minibusami. Zasada działania była następująca – minibus wyprzedzał PKS i jechał przed nim, zabierając pasażerów. Próbowano z tym walczyć, wprowadzając m.in. opłaty za zatrzymanie na przystankach. Po pewnym czasie firmy mikrobusowe zaczęły konkurować same ze sobą, podrabiając swoje nazwy, stąd pamiętamy między innymi busy firmy „Inter-Bus” oraz „Inter-Buss”.
A czym nas wozili busiarze? Tym, co zdołało dojechać do Łodzi i zabrać jak największą ilość pasażerów. Były to przeróżne konstrukcje ściągane zza zachodniej granicy lub montowane w garażach – począwszy od podwyższanego VW Transportera czwartej generacji, starego Mercedesa zwanego potocznie „kaczką” z przeszczepionym tyłem od nowszego Sprintera na wyeksploatowanym Iveco kończąc.
Nikła oferta, wzrastające ceny biletów, brak rzetelności w przestrzeganiu rozkładów jazdy i konkurencja ze strony tramwaju spowodowały, że po 2015 roku busy do Łodzi spadły na margines komunikacyjny.
PKS z Pabianic do Częstochowy, MPK do… Romanowa
Rola zamkniętego w 2001 roku PKS Pabianice była bardzo duża jeszcze w latach 90. Przewoźnik ten świadczył usługi przewozowe w miejscach, gdzie – po jego upadku – nic już nie kursuje. O dawnej świetności wspominać potrafią jedynie zapomniane, drewniane wiaty w Ślądkowicach czy słupki przystankowe, na których wisiał dawniej rozkład jazdy.
PKS Pabianice realizował kursy na trasach do Róży, Ślądkowic, Łasku, Dłutowa, Lutomierska, Konstantynowa Łódzkiego, ale także do lasu Rydzyńskiego, Kociszewa, Bełchatowa, Piotrkowa Trybunalskiego, a nawet – w niedziele – do Częstochowy.
Kurs do Częstochowy bywał czymś w rodzaju „nagrody” dla kierowcy lokalnego PKS. Był to prestiż. Rejs ten wykonywano także przy użyciu najlepszych pojazdów przewoźnika – Jelczy PR110D, których kilka było we flocie. Co ciekawe, jeszcze pod koniec lat 90. pojazdy te wykonywały zamówione przewozy w zasięgu całego kraju, a nawet międzynarodowe – pojazd z logo PKS Pabianice można było spotkać z wycieczką w nadmorskiej Pogorzelicy, ale również w węgierskim Hajdúszoboszló.
Jelcz PR110D – za kierownicą Waldemar Kłosowski
Na bazie pabianickiego PKS-u stacjonowały także nowoczesne jak na owe czasy, autobusy przewoźnika krajowego „Polski Express”. Zdarzało się, że w przypadku awarii któregoś z autokarów kurs do przykładowo, Krakowa, wykonywał Jelcz z naszego PKS-u.
Na przełomie lat 80. i 90. przewozy na dosyć nietypowych, z dzisiejszego punktu widzenia, trasach, świadczyło również MPK (które obsługiwało Pabianice, korzystając z zajezdni przy ulicy Lutomierskiej, aż do 1992 roku). Takimi trasami była, chociażby linia „253”, która początek brała przy ulicy Pogodnej w Pabianicach i kończyła bieg w Łaskowicach czy „266” trasowana przez Wolę Zaradzyńską, Gospodarz, Rzgów, Grodzisko, Hutę Wiskicką, Kalino i Kalinko aż do… Romanowa.
Ciekawostką mogła być także trasa, którą obsługiwali pabianiccy kierowcy, biegnąca z Łodzi, przez Gadkę Nową, Gospodarz i Guzew do Prawdy. Obsługę tych tras zapewniały krótkie Ikarusy 260.
To już historia
Miniony czas zweryfikował potrzeby ludności, a przystępność motoryzacji ograniczyła do koniecznego minimum niemal wszystkie przewozy autobusowe inne, niż miejskie. Ostatni czas, ograniczenia wynikające z panowania pandemii, dopełniły dzieła, dobijając ostatnie przewozy PKS-ów krążących przez Pabianice (PKS Zduńska Wola, PKS Częstochowa, PKS Łódź).
Historia przyspieszyła biegu. Tak, jak dzisiaj niesłychanym wydaje się widok „ogórka”, mknącego po bruku ulicy Zamkowej, tak nie wiadomo kiedy, do historii przeszły Autosany i lokalny PKS w ogóle.
Nie jest tajemnicą, że przedsiębiorstwa te borykały się z kłopotami taborowymi, brakowało pieniędzy na kupno nowoczesnych autobusów, a na remonty starych, leciwych – ledwie co wystarczało. Patrząc na galopujące ceny paliw, sądzić można, że niebawem na dobre pożegnamy się z ostatnimi przewozami PKS, które realizuje dotąd jeszcze szczątkowo przewoźnik z Bełchatowa.
Obłe sylwetki Autosana, harmonijkowe drzwi Ikarusa, przyczepki „ogórków” – to wszystko stanowi świat, którego jesteśmy częścią. Któż nie podróżował za młodości autobusem za miasto do pracy, rodziny, do szkoły lub swojej pierwszej miłości?
Ten świat wciąż odżyje na chwilę, gdy ujrzymy na ulicy stary autobus, który przypomni nam dawne lata.
Dziś po południu w Ksawerowie doszło do wypadku z udziałem dwóch samochodów. Wystarczyła chwila nieuwagi ze strony 21-letniego kierowcy.
Służby ratunkowe otrzymały wezwanie krótko przed godz. 13.30, na ul. Tymiankową. Gdy dojechały na miejsce, okazało się, że na prostym odcinku drogi, przy skrzyżowaniu z ul. Kościuszki, zderzyły się dwa samochody – Mercury Mariner (na pabianickiej rejestracji) i Mitsubishi Eclipse Cross (również numery pabianickie).
Jak wynika z ustaleń policjantów, winę za wypadek ponosi młody mężczyzna, który podróżował pierwszym z aut, sam.
– Wkładał transmiter do gniazda zapalniczki i w trakcie tej czynności zjechał na przeciwległy pas ruchu – wyjaśniał obecny na miejscu funkcjonariusz.
W Mitsubishi były dwie osoby – za kierownicą siedział 62-letni mężczyzna, a obok jego o rok starsza żona.
Kierowcom nic się nie stało, natomiast kobieta skarżyła się na ból w klatce piersiowej oraz ból ręki. 63-latką zajęła się załoga pogotowia ratunkowego.
Za 9 milionów złotych gmina Dobroń pobuduje salę gimnastyczną. Doczekają się jej uczniowie i nauczyciele Szkoły Podstawowej w Mogilnie Dużym.
Pierwsze kroki w tej sprawie zostały już podjęte – ogłoszono przetarg na wykonawcę robót, a w tym tygodniu wójt Robert Jarzębak podpisał umowę z firmą ze Skierniewic, która zrealizuje to przedsięwzięcie (w postępowaniu wpłynęła tylko jedna oferta).
Szkoła ma powód do zadowolenia, bo warunki, w jakich teraz odbywają się lekcje wychowania fizycznego pozostawiają sporo do życzenia.
– Tak naprawdę przeznaczono na ten cel patio. Niestety, jest tam mało miejsca i duszno. Nowa sala gimnastyczna, pobudowana w systemie budownictwa pasywnego, energooszczędnego, spełni już standardy XXI wieku – mówi wójt.
Budynek stanie obok szkolnego, ale obydwa zostaną ze sobą połączone. W obiekcie, oprócz sali, znajdą się oczywiście szatnie, sanitariaty, magazyn na sprzęt sportowy oraz pomieszczenia dla nauczycieli.
Jak usłyszeliśmy od Roberta Jarzębaka, prace w Mogilnie Dużym ruszą prawdopodobnie w marcu. Do tego czasu wykonawca zajmie się m.in. przygotowaniem dokumentacji i uzyskaniem pozwolenia na budowę. Inwestycję zlecono bowiem w systemie „zaprojektuj i wybuduj”. Jej finał ma nastąpić w wakacje 2023 roku, tak, aby od nowego roku szkolnego uczniowie mogli korzystać z nowej sali.
Koszt przedsięwzięcia wynosi 9 mln zł, z czego nieco ponad 4 mln zł gmina otrzymała jako dofinansowanie z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Łódzkiego. Skąd weźmie pozostałą kwotę? Wiele wskazuje na to, że wsparcia udzieli Urząd Marszałkowski w Łodzi.
– Będziemy też starać się o pozyskanie środków z Ministerstwa Sportu i Turystyki – wyjaśnia wójt.
Spółdzielczy Dom Handlowy „Trzy Korony”. Kiedyś zagospodarowany całkowicie i pełen klientów, dziś w znacznej części świeci pustkami. Zarządzająca nim PSS Społem chciałaby wynająć wolne powierzchnie, ale na razie bez efektu.
Nie oznacza to, że osób potencjalnie zainteresowanych otworzeniem tutaj, w centrum Pabianic, własnej działalności nie ma w ogóle – sporadycznie telefony dzwonią. Pytania o warunki najmu dotyczą obydwu kondygnacji.
Na parterze wolnego miejsca jest sporo – to niemal 580 metrów kwadratowych. Najwięcej, gdyż 325 po zlikwidowanym ponad rok temu Rossmannie. Lokalizacja kusi, ale, jak usłyszeliśmy od Grzegorza Barysa, kierownika działu techniczno – administracyjnego w PSS Społem, teraz, przy wyłączonej z ruchu ulicy Zamkowej, trudno zakładać jakikolwiek biznes.
– Zainteresowanie tą powierzchnią było pod kątem działalności sportowej, ale nie sprzedaży, tylko prowadzenia zajęć fitness, a także otworzenia sklepu z używaną odzieżą – mówi kierownik.
Ostatecznie żadna umowa nie została jednak podpisana.
Puste stoją też pomieszczenia, w których mieściła się apteka (mają 120 metrów kwadratowych). Ktoś rozważał otwarcie w tym miejscu pączkarni… Pojawiła się natomiast szansa, że zostaną zagospodarowane 124 metry kwadratowe, zajmowane wcześniej przez PAWO. PSS Społem prowadzi obecnie negocjacje w sprawie wynajmu właśnie tej powierzchni.
Na piętrze do wynajęcia jest około 170 metrów kwadratowych, które można podzielić na mniejsze boksy. Za czynsz płaci się tutaj mniej niż na parterze.
– Stawki na piętrze są zawsze niższe i chodzi o całkiem sporą różnicę. Ale generalnie są negocjowane indywidualnie, z uwzględnieniem aktualnej sytuacji na rynku najmów oraz stanu otoczenia – dodaje Grzegorz Barys.
Działalność, jaką chcieliby prowadzić potencjalni najemcy niejednokrotnie koliduje z działalnością PSS Społem. Aby chronić swoje interesy, spółdzielnia nie zawiera więc takich umów.