Pabianickie schronisko dla zwierząt walczy z parwowirozą, chorobą zakaźną, która atakuje psy, zwłaszcza młode. Wejście do przytuliska dla osób, które chciałyby je odwiedzić jest zamknięte. Jak długo potrwa ta sytuacja?
Najpierw zachorował dziesięciomiesięczny psiak. Był zaszczepiony, ale w tym przypadku okazało się to nieskuteczne. U czworonoga pojawiły się wymioty, biegunka, przestał jeść i pić…
– Choroba zaatakowała bardzo mocno. Leczyliśmy go, podając m.in. kroplówki. Wydawało nam się, że nastąpiła znaczna poprawa, zaczął się bawić, skakać… A dwa dni później już go nie było. Podejrzewamy, że „przyniósł” parwowirozę z zewnątrz – przyznaje Andrzej Luboński, kierownik schroniska.
Nie ustrzegły się jej również inne psy – zachorowały cztery, mniej więcej w tym samym czasie, czyli 8-10 dni temu. Są leczone i na razie wiele wskazuje na to, że ich stan zdrowia ulega systematycznej poprawie. Jest jednak jeszcze za wcześnie, by mówić, że problem zniknął.
Z powodu choroby przytulisko nie funkcjonuje tak, jak zwykle – prawo wstępu mają tam tylko pracownicy, pozostałe osoby obowiązuje zakaz.
– Bezpańskie psy przyjmujemy pod opiekę cały czas, ale nie ma możliwości, by ktoś nas teraz odwiedził, bo np. chce adoptować czworonoga. Nie przychodzą do nas również wolontariusze. My sami korzystamy z rękawic, fartuchów i butów ochronnych, rozłożyliśmy również maty bakteriobójcze… – tłumaczy Andrzej Luboński.
O zamknięciu schroniska powiadomiono powiatowego lekarza weterynarii. Decyzja, kiedy zostanie ono ponownie otwarte będzie jednak należała do jego pracowników. Zanim to nastąpi muszą zniknąć wszelkie podejrzenia co do dalszego rozprzestrzeniania się parwowirozy.
– Zobaczymy, czy będą kolejne zachorowania. Ale nawet gdyby okazało się, że nie, co najmniej do końca tygodnia schronisko pozostanie zamknięte – stwierdza kierownik.
