Strona główna Aktualności Z Sempołowskiej na Narodowy

Z Sempołowskiej na Narodowy

0

Marcin Komorowski, gracz Tereka Grozny to najlepszy pabianicki piłkarz od czasów Piotra Nowaka. Zaczynał na bocznym boisku PTC pod okiem ojca. Teraz zatrzymuje graczy wartych 50 milionów Euro.

Jak trudno wybić się z pabianickiego podwórka na piłkarskie salony wie większość młodych sportowców. Na palcach jednej ręki można policzyć piłkarzy z naszego miasta, którzy otarli się o Ekstraklasę. Marcin Komorowski to nasz rodzynek w piłkarskim wielkim świecie. To on 12 października 2012 roku „odczarował“ Stadion Narodowy. Strzelił jedyną bramkę w meczu towarzyskim rozegranym przeciwko reprezentacji Republiki Południowej Afryki. Był to pierwszy mecz zakończony zwycięstwem polskiej reprezentacji rozegrany na Stadionie Narodowym w Warszawie.

Trudne początki

Poważną przygodę z piłką nożną rozpoczął gdy miał 16 lat. Pojechał na pierwszy mecz z seniorami PTC.

– Drużyną kierował wówczas mój tata (Janusz Komorowski – przy. red.) i trener Kopka. Miałem nadzieję, że zagram w tamtym meczu przynajmniej kilka minut, ale nie wszedłem na boisko – opowiada Marcin.

Naszym zawodnikiem szybko zainteresowały się kluby z wyższych lig. Grał w Piotrcovii Piotrków Trybunalski (II liga), Stali Głowno (III liga), Pelikanie Łowicz (III liga), RKS-ie Radomsko (III liga) i Sokole Aleksandrów Łódzki (IV liga).

W 2005 roku gdy miał 21 lat przyszła wymarzona propozycja z Ekstraklasy. O Marcina upomniał się GKS Bełchatów. Jednak to właśnie tam przeżył największy sportowy kryzys. Głośno było o wypowiedzi ówczesnego trenera Oresta Lenczyka, który powiedział: „Słuchajcie, jak nam wypadnie lewy obrońca, to mamy na tę pozycję masażystę. Jak nam wypadnie masażysta, to mamy drugiego masażystę. A jak wypadnie nam drugi masażysta, to mamy Marcina Komorowskiego”.

– Trener Orest Lenczyk był bliski doprowadzenia do tego, żebym dał sobie spokój z piłką. Dzięki wsparciu najbliższej rodziny, za co im bardzo dziękuje, jestem w tym miejscu, w którym jestem – wspomina obrońca Tereka. – Rodzice zawsze powtarzali mi, że tylko ciężką pracą można w życiu coś osiągnąć. Życie profesjonalnego sportowca nie jest usłane różami.

Regularną grę w Ekstraklasie zaczął jesienią sezonu 2007/08, kiedy na pół roku został wypożyczony do ŁKS-u. Wiosnę zaś spędził w broniącym się przed spadkiem Zagłębiu Sosnowiec, gdzie także był podstawowym zawodnikiem. Chociaż klub z Sosnowca spadł z Ekstraklasy to dla niego samego w 2008 roku karta się odwróciła. Marcin trafił do Polonii Bytom. Tam rozwinął skrzydła. Po meczu z Lechią Gdańsk, w którym strzelił trzy bramki, rozpisywały się o nim wszystkie media sportowe. Dla lewego obrońcy to niecodzienny wyczyn.

– To był przełomowy moment w mojej karierze. Za transfer do Bytomia i nie tylko dziękuję panu Andrzejowi Włodarkowi – wspomina piłkarz. – Potem wszystko potoczyło się dość szybko.

 

Marzenia się spełniają

Pabianiczanina wypatrzył ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Leo Beenhakker i powołał na zgrupowanie. 14 grudnia 2008 roku Marcin zadebiutował w kadrze narodowej. Spełniło się największe marzenie piłkarza, a już kilka miesięcy później kupiła go Legia Warszawa. W stolicy grał 3 lata i zdobył dwa razy Puchar Polski. Tam też zbudował swoją pozycję.

– To jeden z niewielu klubów w Polsce poukładany od A do Z. Trochę tych klubów zwiedziłem i jeśli ktoś narzeka, że czegoś mu brakuje w Legii, to niech da sobie spokój – chwali stołeczny klub. – Począwszy od najważniejszego czyli wypłat, które były zawsze na czas, poprzez boisko, odnowę biologiczną, opiekę medyczną, skończywszy na sprzęcie do trenowania.

Ale nie warunki treningowe były najważniejsze. Marcin mógł grać obok najlepszych piłkarzy, a trener Maciej Skorża znalazł dla niego optymalną pozycję na boisku – środek obrony.

– Najśmieszniejsze jest to, że pierwszy mecz na tej pozycji zagrałem z Lechią Gdańsk! W sumie drugi przełomowy moment i znowu ta Lechia. Gdyby nie zmiana pozycji, pewnie nigdy bym nie zagrał z Legią w fazie grupowej Ligi Europy – podsumowuje piłkarz. – Okres gry w Legii będę wspominał do końca życia. Nie dość, że przyszło mi grać obok jednego z najlepszych polskich środkowych obrońców (Michał Żewłakow – przyp. red.) to jeszcze wiązało się to z sukcesami jakie Legia odnosiła na arenie międzynarodowej. W tym okresie konkurencja w klubie była bardzo duża. O grę w pierwszym składzie walczyłem z Inaki Astizem oraz Dicksonem Choto.

Życie w Rosji

Solidna gra Marcina Komorowskiego w Lidze Europy przyciągnęła na stadion przy Łazienkowskiej skautów zagranicznych klubów. Były propozycje z Chin, Emiratów Arabskich i Francji. Marcin zdecydował się jednak na wyjazd do Rosji. Wiosną 2012 roku za 500 tys. euro trafił do Tereka Grozny (stolica Czeczeni), zespołu występującego w lidze rosyjskiej.

– Jak zaczynałem grac w seniorach PTC to można powiedzieć, że grało się za uścisk dłoni prezesa – wspomina Marcin.

Transfer do Czeczeni był zaskoczeniem dla dziennikarzy i kibiców. Większość pukała się w głowę, bo Grozny cały czas kojarzy się z działaniami wojennymi. Marcin zapewnia jednak, że wcale nie jest niebezpiecznie.

– Na co dzień mieszkamy i trenujemy w Kisłowodzku, który leży w górach. Jest to miejscowość oddalona od Groznego o około 400 kilometrów. Śmiejemy się z chłopakami, że przypomina Zakopane 20 lat temu. Jest to spokojne miasto, gdzie starsi ludzie przyjeżdżają do sanatoriów na wypoczynek – opowiada piłkarz. – Przy wolnym dniu za dużo rozrywek nie ma, ponieważ jest to miasto bardzo spokojne. Wtedy ograniczam się do skype’a, oglądania TV czy czytania książek.

To mój dom

Marcin jest cały czas mocno związany z Pabianicami. Stąd też pochodzi jego żona, Paulina.

– Gdy tylko z żoną mamy okazję to przyjeżdżamy do Pabianic. Tutaj mieszkają nasze najbliższe rodziny i znajomi. Nie wiem co będzie w przyszłości, dlatego ciężko mi odpowiedzieć czy zostanę tutaj na stałe. Nie wstydzę się mówić ze pochodzę z Pabianic. Darzę to miasto dużą sympatią. Tutaj się urodziłem, wychowałem i ukształtowałem – mówi wychowanek PTC.

W ubiegłym roku Marcin odwiedził swój pierwszy klub. Przywiózł 15 piłek dla zawodników PTC. Widać, że nie odbiła mu woda sodowa.

– Zazwyczaj jak jestem w Pabianicach to odwiedzam pub Kiosk mojego znajomego, czy to na obiad czy na spotkanie ze znajomymi – mówi Marcin. – Słyszałem, że kino Tomi zostało wyremontowane, ale nie miałem jeszcze okazji obejrzeć tam filmu. Od narodzin córki często spacerujemy cała rodziną po mieście.

Męczony kontuzjami sportowiec rozpoczął właśnie rundę rewanżową. 5 marca zaliczył symboliczny występ w kadrze przeciwko Szkocji. Choć w kwietniu skończy 30 lat stawia sobie wysokie cele.

– Jakbym zadowalał się tym co mam, to mógłbym już skończyć grać w piłkę. Oczywiście, że cały czas chcę być jeszcze lepszym piłkarzem oraz osiągać sukcesy. Moim marzeniem jest gra w Lidze Mistrzów i będę dążył do tego aby je spełnić – zapewnia Marcin Komorowski.

REKLAMA