Targi zbliżały się wielkimi krokami. Materiały, prezentacja, stoisko, katalogi, mailing – wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Tymczasem telefon milczał. Michał pisał, dzwonił, sprawdzał, próbował zrozumieć. W końcu, sfrustrowany, napisał wiadomość, której do dziś się wstydzi.
Michał prowadził lokalny biznes – sklep z rowerami na przedmieściach. Spokojny, solidny, stabilny. A przynajmniej tak było do momentu, kiedy postanowił wejść „mocniej w internet”, żeby pozyskiwać kolejnych klientów.
Zainwestował w nowe stoisko na targi, planował kampanię w social mediach, chciał mieć katalogi i stronę, która nie wygląda jak z 2010 roku. Znajomy podsunął mu rozwiązanie:
– Zatrudnij kogoś do marketingu. Na etat. Młoda, ogarnięta, zrobi ci wszystko od A do Z.
Tak też zrobił. Umowa o pracę, standardowa pensja, nowy laptop, biurko… Przez pierwsze dwa tygodnie było świetnie. Nowe posty, pomysły na hasła, projekt roll-upu, plan targowy – Michał był zadowolony i spokojny. Przez chwilę.
Nagle: cisza
Pewnego dnia dziewczyna „od marketingu” po prostu zapadła się pod ziemię. Jedno nieodebrane połączenie przerodziło się w trzydzieści. Na Messengerze: szare kółeczko. Na mailu: żadnej odpowiedzi… Targi zbliżały się w zastraszającym tempie, a materiałów nie było.
Michał najpierw czekał. Potem próbował pisać uprzejmie. Potem – rzeczowo. Aż w końcu, wykończony emocjonalnie, wystukał:
– „Odbierz kur**!”
Nie odpisała. Nie oddzwoniła. Nie przyszła do dziś.
Problem nie kończy się na zniknięciu
Najgorsze nie było nawet to, że nie zdążyli z materiałami. Michał w panice i stresie próbował ratować sytuację, sam składając coś naprędce z gotowców, ale gdy tylko kurz opadł, pojawiła się księgowa.
– Gdzie jest świadectwo pracy?
– Musimy złożyć ZUS ZWUA.
– Kto podpisze potwierdzenie odbioru?
– Potrzebujemy ZUS Z-3, Z-17, i PIT-11.
Rozwiązanie umowy o pracę, nawet jeśli pracownik po prostu znika, to nie jest wyjście awaryjne. To procedura. To dokumenty. To terminy. Michał nagle miał na głowie papierologię zamiast sprzedaży i targów. A najgorsze miało dopiero nadejść.
Jedna osoba to za mało
Gdy emocje opadły, Michał próbował „odzyskać” to, co dała mu jego nieobecna pracowniczka. Okazało się jednak, że: grafikę robiła sama i bardzo odbiegała od jego estetycznych wymagań, stronę stawiała na darmowym kreatorze i nie działała na urządzeniach mobilnych. Wszystko się „sypało”. Kampanię planowała, ale nigdzie nie zapisała, filmu nie było, bo montaż miała „ogarnąć później”, a teksty miały być „jutro”.
Problem nie był w niej. Problem był w koncepcji, że jedna osoba zastąpi cały zespół. Michał zrozumiał, że popełnił klasyczny błąd: zatrudnił „dziewczynę od wszystkiego”, w efekcie miał materiały „do niczego”. Jedna osoba nie może przecież być grafikiem, programistą, filmowcem, copywriterem, strategiem i specjalistą od social mediów.
Dziś działa inaczej
Michał nie zatrudnia już nikogo na etat w dziale komunikacji i marketingu. Nie chce być zależny od jednego człowieka. Od jego humoru, zdrowia, ambicji, sytuacji rodzinnej. Dziś działa z agencją. Nie ma problemu z urlopami, bo agencja nie bierze L4. Nie ma problemu z brakiem zasobów – bo ma cały zespół do dyspozycji, a księgowej przesyła jedynie faktury. Dziś Michał ma dostęp do ludzi, którzy robią: grafiki, kampanie, tworzą wideo, piszą teksty, prezentacje, optymalizują SEO i wiele innych… a przede wszystkim potrafią działać jak jeden organizm.
Bo czasem mniej znaczy więcej
Dziś, rok później, Michał pojawia się na targach z dopracowanym stoiskiem, przemyślaną kampanią i roll-upem z kodem QR, który rozbudza ciekawość. Klienci bez problemu pobierają katalog prosto na telefon – szybko i intuicyjnie.
A Michał? Nie musi dzwonić, pisać, przypominać. Działa z zewnętrznym zespołem – BEZ zmartwień o ZUS, BEZ obaw o L4, BEZ sprawdzania urlopów i BEZ wiadomości, których do dziś nikt nie przeczytał. A tamta – najgorsza, wysłana w emocjach – wciąż wisi gdzieś w historii konwersacji. BEZ odpowiedzi. Jak przypomnienie, że biznes to nie miejsce na nerwy i impulsy, tylko na przemyślane decyzje.
Historia Michała? Fikcyjna, ale mogła wydarzyć się naprawdę. I pewnie gdzieś – w Pabianicach, Zgierzu, Łodzi, albo tuż za rogiem – już się wydarzyła. Bo każdy właściciel małego biznesu, który próbował robić „marketing” sam albo z pomocą jednej osoby, zna ten moment: napięcie przed targami, brak odpowiedzi, poczucie, że wszystko się sypie. Michał nie istnieje, ale stres, który przeżył – tak.
Dlatego jeśli sam czujesz, że coraz trudniej być i szefem, i grafikiem, i copywriterem, i człowiekiem od kryzysów – może warto oddelegować to tym, którzy naprawdę mają zespół. Tak dobry, jak agencja interaktywna Candyweb.
U nas nie ma L4, nie ma odkładania pracy na „po urlopie”. Jest grafik, programista, copywriter, filmowiec, specjalista od SEO i social mediów, strateg, content creator – i każdy robi swoje. A Ty możesz ze spokojem patrzeć, jak Twój biznes rośnie.
BEZ stresu. BEZ chaosu. BEZ złudzeń.