Strona główna Dzieje się Życie szkolne Pączek na dowód, batonik spod lady

Pączek na dowód, batonik spod lady

11

Sklepiki w pabianickich szkołach padają jeden po drugim. Powód? W życie weszły restrykcyjne przepisy.

Wraz z początkiem roku szkolnego, sklepiki oraz stołówki w szkołach muszą być podporządkowane nowym wytycznym Ministerstwa Zdrowia. Chodzi o ustawę, która zabrania sprzedaży tzw. śmieciowego jedzenia. Od początku września, uczniowie polskich szkół nie kupią produktów o zbyt wysokiej zawartości tłuszczu, cukru oraz soli. W szkolnych sklepikach nie ma już słodkich bułek, chipsów czy gazowanych napojów. Nie ma również jogurtów owocowych, kanapek z salami czy majonezem, herbaty z cukrem. Przepisy są tak surowe, że wybór produktów odpowiednich do sprzedaży jest niewielki. W wielu pabianickich szkołach, sklepiki szkolne świecą pustkami.

Sklepik w Szkole Podstawowej nr 3 jest nieczynny.

– Ajentka chciała prowadzić dalej ten biznes, jednak w kilkunastu hurtowniach spożywczych, które odwiedziła, nie znalazła produktów spełniających aktualne wymogi – mówi Waldemar Flajszer, dyrektor szkoły – Jeśli uda się tej pani znaleźć odpowiedni towar, wtedy wróci do naszego punktu.

Jak podkreśla dyrektor SP3, do tej pory to rada rodziców decydowała o tym, co dzieci mogły kupić w jego szkole.

– Zdrową żywność mieliśmy już wcześniej. Były to soki, chipsy z suszonych owoców, woda mineralna, nie było coca coli. Osoba prowadząca nasz szkolny sklepik dostosowywała się do zaleceń rady. Dziś nawet tych produktów nie można sprzedawać – dodaje Flajszer.

Twórcy surowych przepisów nie mają jednak wpływu na to, co uczniowie przynoszą ze sobą do szkoły.

– Wyciągają z plecaków dwulitrową colę, pączki – mówi Henryk Kucharski, dyrektor Zespołu Szkół nr 2. – Pod moją szkołę ciągle przyjeżdżają dostawcy pizzy, którą młodzież zamawia na przerwach. Uczniowie pytają mnie, czy sprzedam im pączka na dowód. Okoliczne sklepy rozszerzyły swoją działalność, oferując hamburgery.

Za to sklepik szkolny w ZS2 ledwo przędzie.

– Teraz wysprzedawane są tylko artykuły szkolne. Sklepik najprawdopodobniej nie będzie już funkcjonować, czarno to widzę, ale spróbujemy jeszcze miesiąc przetrwać – dodaje Kucharski.

W Gimnazjum nr 3, w miejscu, w którym jeszcze w czerwcu młodzież tłumnie się gromadziła, stoi teraz pusta budka.

– Nasz ajent zrezygnował. Było dwóch zainteresowanych, ale jednak nie podjęli się prowadzenia sklepiku – wyjaśnia Włodzimierz Stanek, dyrektor gimnazjum. – To czego uczniowie nie mogą teraz kupić w szkole, kupią w drodze do niej lub kupią im rodzice.

Jednak ci, którzy nie zrobią zapasów przed lekcjami, będą mieć problem z zakupami podczas pobytu w szkole. Zarówno w podstawówkach, gimnazjach, jak i niektórych szkołach ponadgimnazjalnych, uczniowie nie mogą opuszczać murów szkolnych.

– Ja mam trzy wejścia i kilkadziesiąt okien – dodaje Henryk Kucharski. – Ta sytuacja może generować niepożądane zachowania wśród uczniów.

Sklepik w II Liceum Ogólnokształcącym prowadzi Emilia Bartkiewicz. Choć jak sama przyznaje, dostosowanie się do nowych wymogów jest bardzo trudne, znalazła alternatywę.

– Wprowadziłam obiady. Mam nadzieję, że one mnie uratują. Zamawiam je ze Szkoły Podstawowej nr 3. Szkolne stołówki również muszą trzymać się nowych wytycznych, stąd mam pewność, że posiłki, które sprzedaję spełniają te wymogi – mówi Pani Emilia. – Uczniowie są zainteresowani tymi obiadami.

W sklepiku u pani Emilii można kupić m.in. owoce (nektarynki, jabłka, banany) kukurydziane chrupki bezglutenowe wafle ryżowe, soki naturalne, kanapki z ciemnego pieczywa. Problemem są już jednak jogurty naturalne, które zawierają zbyt dużą ilość soli. Woda mineralna, jaką można sprzedać uczniom, może mieć pojemność do 330 ml.

– Zarówno młodzież jak i nauczyciele pytają mnie o kawę. Nie mogę mieć jej w swojej ofercie. A w liceum większość uczniów to już pełnoletni ludzie. Mam kawę zbożową, jednak nikt jej nie chce pić – wyjaśnia Emilia Bartkiewicz.

O tym, że sytuacja jest absurdalna, mówi również właściciel hurtowni spożywczej w Pabianicach.

– Mamy w swojej ofercie m.in. te tak zwane zdrowe batoniki. Cena za sztukę w hurtowni to 3 zł. Wcześniej za 1 zł dzieciaki mogły kupić w sklepiku zwykłe batony. Sól, która teraz jest dopuszczalna w przygotowaniu szkolnych posiłków kosztuje 8,40 zł za kilogram. Ta zwykła 84 gr za kilo. Zaleca się słodzenie potraw i napojów miodem. Proszę jednak porównać cenę kilograma cukru, a kilograma miodu – zauważa pan Tadeusz. – Nowe przepisy odebrały nam klientów, ale również zabrały miejsce pracy wielu osobom.

 

REKLAMA
Subskrybuj
Powiadom o
11 komentarzy
najstarszy
najnowszy
Inline Feedbacks
View all comments

ŻAŁOSNE

Brawo wyborcy PO! Jestescie z siebie dumni?

Brawo KC PO!!!!! Nie ma to jak wykończyć mały biznes! Jak zwykle najpierw robią i wprowadzają zakazy, a potem myślą. Samo założenie słuszne, tylko… co z tego, jak zdrowej żywności nie ma w hurtowniach? A samemu robić?????? Jak ktoś przejdzie przez chore wymogi Sanepidu to bedzie mistrzem świata!!!!! Chory kraj świrów z PO! Ludzie! Zakończmy ten cyrk za m-c przy urnach!

Może platfusy chcą przygotować podwaliny pod mikro biedronki w szkołach w końcu już się odznaczali za handel masowy i wybicie drobnych handlowców.

Ja się w sumie cieszę, moje chłopaki (początek podstawówki) z lubością spożywały w szkole i przynosily do domu jakieś chemiczne „niewiadomoco” – oranzade w proszku, jakieś nieudolnie zapakowane gumy rozpuszczalne, na nic sie zdawały prosby i groźby, skoro koledzy z klasy robili to samo… Może i obecne zakazy są mocno restrykcyjne i „przegięte”, ale nie żal mi wogóle sklepikarzy, którzy wcześniej takie govna sprzedawali dzieciakom – też przeginali i nie zastanawiali się co sprzedają !!! Niech szukają nowego zajęcia – jestem pewien że i tak zaczną zarabiać na czym „prawie uczciwym”.

Za moich czasów też były te oranżadki. Spożywałem je, i jakoś żyję chociaż minęło już kilkanaście lat. Każdy wiek ma swoje prawa i smaki 🙂 Kiedyś nie lubiłem warzyw, a teraz lubię.

zakazać wszystkiego i żeby nie było nic, jakim prawem jakiś POpier….ny ministerek decyduje co ma jeść moje dziecko, jeżeli taki mądry to niech go sobie weźmie na swoje wyżywienie.

Technicznie rzecz biorąc to nie decyduje co ma jeść, a co może kupić w szkole 🙂

Jeżeli nie może kupić tego co lubi to i nie może tego zjeść, technicznie rzecz biorąc

Jezu bez przesady. Ja też kiedyś byłam dzieckiem i na całe szczęście mogłam kupować w sklepiku szkolnym to co mi odpowiadało i jakoś żyję do tej pory. Wiadomo, że smaki zmieniają się z wiekiem. Polubiłam soki, warzywa i owoce. Nigdy nie miałam większych problemów ze zdrowiem a już w ogóle z wagą;) Robicie igły z widły. Lepiej rodzice w domu niech zwrócą uwagę co i jak jedzą ich pociechy i czy mają wystarczająco dużo ruchu bo siedzenie przed komputerkiem chyba bardziej szkodzi niż zjedzenie batonika:)
A politycy lepiej niech zrobią porządek z dopalaczami!!!

A zresztą jak w szkole nie będzie można kupić tego co się chce to się kupi poza nią. Beznadziejny pomysł. Nie rozumiem, w jakim celu wprowadzono takie przepisy. Chyba tylko po to żeby padły sklepiki szkolne a okoliczne sklepiki zyskały.