Strona główna Styl życia Ludzie Kobiety, co ciężkiej pracy się nie boją

Kobiety, co ciężkiej pracy się nie boją

0

Są dynamiczne, przedsiębiorcze i doskonale wiedzą, jak o siebie zadbać. Nie bez powodu ich biznesplany okazały się strzałem w dziesiątkę. Bohaterki tego artykułu odważyły się zainwestować we własne marzenia. Dziś zgodnie przyznają, że naprawdę było warto. 

Opowieść czterech, zupełnie różnych kobiet. Wszystkie są matkami, nie tylko uroczych pociech, ale matkami własnych firm i pomysłów, od których mimo trudów, mogą odcinać kupony. Jak pogodzić pracę, pasję, biznes i życie rodzinne? O swoich sposobach opowiadają Michalina Banat, Agnieszka Rosińska – Wojtczak, Ewa Chylińska oraz Monika Pawełczyk.

Szefowa na ziarnku kawy

Przez ponad 5 lat swój biznes prowadziła zupełnie sama. Codziennie. Przez 7 dni w tygodniu, z przerwą na wakacje, która na szczęście w studenckim trybie życie oznacza trzy miesiące.

– Wstawałam o 5 rano. O 7 byłam już w pracy. W domu dopiero o 20.00, bo jeszcze towar, zakupy. Codziennie wieczorami gotowałam sobie jeszcze jedzenie na drugi dzień. – wspomina tamten okres Michalina Banat, właścicielka punktów z kawą Coffe Point. – Teraz? Nie wyobrażam sobie wrócić do tamtego stanu. Byłam wrakiem człowieka. Zmęczona, niewyspana. W okresach zimowo – jesiennych nie widywałam słońca. Ale satysfakcja, jaką daje własny biznes była motorem napędowym. Zawsze chciałam mieć coś swojego. Po prostu nie widziała siebie u kogoś na etacie.

Coffe Point, czyli wyspa z profesjonalnie parzoną kawą na wynos, stanęła na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego w 2011 roku, gdy jej pomysłodawczyni Michalina Banat z Pabianic, miała 23 lata. Ale to nie była pierwsza lokalizacja. Kilka miesięcy wcześniej, świeżo mieloną kawę postanowiła sprzedawać na łódzkim Górniaku. W drewnianej budce o powierzchni ok. 8 metrów kwadratowych.

– To dopiero był biznes – śmieje się Pani Michalina. – Nic mi tam nie szło. Odwiedzali mnie jedynie panowie taksówkarze, którzy preferowali kawę z fusami, a nie jakąś tam z ekspresu, oraz panowie w dresach, którzy za opłatą oferowali ochronę mojej budy. Górniak nie był wtedy gotowy na koncepcję „coffe to go”. Gdy zimą zamarzła mi woda w rurach, musiałam stamtąd uciekać.

Dziś Michalina Banat jest właścicielką dwóch wysp z kawą: na Wydziale Zarządzania oraz na Wydziale Filologicznym UŁ. Coffe Point to marka rozpoznawalna nie tylko wśród studentów, ale także wśród wykładowców i pracowników administracyjnych „uniwerku”. W przerwach między zajęciami trudno doliczyć się wszystkich kubeczków z charakterystyczną filiżanką na logo, „spacerujących” po uczelnianych korytarzach. Po kawę pabianiczanki chętni muszą stać w kolejkach. Nie bez powodu. Sztukę jej parzenia opanowała niemalże do perfekcji.

– Nawet nie wiem ile litrów kawy wylałam do zlewu. Ciągle miałam wrażenie, że moja kawa może być jeszcze lepsza. Ogromną uwagę zwracam też na to, jak przygotowują ją moi pracownicy. Bo nie obsługuję już sama – dodaje z uśmiechem. – Teraz tak naprawdę w ogóle nie pracuję. Pojawił się w moim życiu ktoś ważniejszy od pracy. I wreszcie mogę się wyspać.

„Postawiłam wszystko na jedną kartę”

– Gdy powiedziałam, że będę mieć sklep odzieżowy w centrum miasta, każdy pukał się w czoło. Znajomi, bliscy byli pewni, że oszalałam. Ty? Z rynku na główną ulicę Pabianic? Na targowisku, na którym wcześniej handlowałam ubraniami, moi koledzy po fachu robili zakłady. Obstawiali ile wytrwam z tym swoim sklepem – wspomina Agnieszka Rosińska – Wojtczak. – Postawiłam wszystko na jedną kartę. Całe życie marzyłam o dużym sklepie.

Lada moment OLD STREET, którego jest właścicielką obchodzić będzie drugie urodziny. Na przestrzeni tych dwóch lat pabianiczanki pokochały sklep przy Zamkowej 30. Nie tylko ze względu na modę, ale ze względu na jego szefową.

– Kobiety są najlepszymi klientami – wyznaje Pani Agnieszka. – A ja uwielbiam kobiety. Może właśnie dlatego ta miłość jest odwzajemniona.

Początki własnego biznesu? Jak przyznaje Pani Agnieszka, bywało różnie. Pabianiczanka już pod koniec lat 90-tych zarządzała sklepem spożywczym przy ul. Kościuszki. „Spożywkę” sprzedawała też na ul. Brackiej, ale gdy otworzył się ówczesny Stock, a dzisiejszy Carrefour, mały sklepik padł. Później przez chwilę prowadziła „ciucholand” przy ul. Moniuszki. Jednak to 7 lat spędzonych na ryneczku na Bugaju dało jej szkołę życia.

– To była naprawdę trudna, szczególnie fizycznie, praca. Codzienne rozstawianie i składanie namiotu, który ważył 80 kilo dla kobiety było wyzwaniem. Na szczęście była ze mną wtedy i jest nadal Katarzyna. Ile przygód my na tym rynku razem przeżyłyśmy! Chyba na zawsze zapamiętam nawałnicę. Obie trzymałyśmy się namiotu, by nie odlecieć razem z nim. Takiej przyjaciółki życzę każdej kobiecie.

Dziś obie Panie z niemalejącym zapałem „zarażają” w OLD STREET poczuciem humoru i niepowtarzalną atmosferą.

– Tu jest dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Drugi raz postąpiłabym dokładnie tak samo. To miejsce to spełnienie moich marzeń.

Kobieta w ciągłym ruchu

Jeśli wydaje Wam się, że ta urocza blondynka za chwilę wyskoczy z Waszej lodówki – nic bardziej błędnego. Sprawdźcie, czy nie ma jej jeszcze pod łóżkiem. Ewa Chylińska doskonale wie czego chce. Każdy jej krok zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym został wcześniej zapisany w kalendarzu. Z dokładnością co do minuty. Choć nie pochodzi z Pabianic, w naszym mieście traktowana jest już od dawna jak „swoja”.

– Firmę założyłam 8 lat temu. Miałam wtedy 21 lat. O tym, że chcę otworzyć własną szkołę tańca wiedziałam od 16 roku życia, ale, że stanie się to tak szybko, nie podejrzewałam – wyznaje właścicielka Strefy Ruchu, klubu fitness i szkoły tańca oraz Strefy Kreatywności, zajmującej się organizacją imprez oraz eventów. –  Impulsem była przede wszystkim pasja do tańca i przyszły mąż obok, który dodawał siły. 

Młodziutka Ewa Chylińska w trzy dni znalazła miejsce, w którym postanowiła otworzyć ówczesną Salsę Picante. Kamienica przy ul. Konstantynowskiej 7 wymagała kapitalnego remontu. Po zaledwie sześciu tygodniach wszystko było już gotowe na przyjęcie pierwszych klubowiczów. Szkoła wystartowała 1 marca 2010 roku.

– Na początku prowadziliśmy z Michałem firmę i zajęcia tylko we dwoje. Z biegiem czasu zaczęliśmy zatrudniać instruktorów. Do dzisiaj nie postrzegam siebie jako szefowej. Jestem dla swoich pracowników bardziej współpracownikiem, staram się dawać dobre wskazówki, motywować na co dzień.

Jak wygląda małżeństwo ze wspólnikiem i praca z mężem? Jak przyznaje Pani Ewa, w tym konkretnym przypadku nie da się odgrodzić życia prywatnego od zawodowego. Po całym dniu zajęć, ale i pracy biurowej, który najczęściej kończy się po godz. 22.00, nie wyobraża sobie, by nie przegadać ze swoją drugą połówką emocji i zdarzeń z dnia bieżącego. A odkąd została mamą, jeszcze lepiej organizuje swój czas.

– Nauczyłam się podczas pobytu synka w przedszkolu włączać tryb „turbo”. Jednak pierwsze dwa lata od pojawienia się dziecka są trudne i ja to doskonale wiem. Ale lubię rozwiązywać problemy – dodaje z błyskiem w oku. – Dlatego w naszej nowej siedzibie, dla samej siebie i dla innych mam stworzyłam Strefę Frajdy, byśmy mogły choć na trochę, bez towarzystwa malucha skupić się na swoich babskich przyjemnościach.

Dziś Strefa Ruchu to nowoczesny kompleks przy ul. Warszawskiej, który gromadzi setki fanów zdrowego trybu życia. Agencja artystyczna, czyli drugie, zawodowe dziecko Chylińskich, z każdym miesiącem nabiera rozpędu.

– Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Kto wie, jaka jest przyszłość – mówi Ewa Chylińska. 

Jej biznes „od kuchni”

– Jako pracownik zawsze starałam się być twórcza i kreatywna. W pewnym momencie zauważyłam, że pracodawcy to wykorzystują, a mnie nie doceniają. Któregoś dnia powiedziałam „dość”. Chciałam zacząć wypruwać żyły dla siebie. Nie dla kogoś – wyznaje Monika Pawełczyk, która dziś serwuje pabianiczanom najprawdopodobniej najlepsze zapiekanki w mieście.

Firma Pani Moniki powstała wiosną 2014 roku. Pierwszy plan zakładał jasno: obiady domowe. Pod taką właśnie działalność świeżo upieczona bizneswoman szukała lokalu gastronomicznego. Gdy natknęła się na ogłoszenie właśnie o takiej treści, zdecydowała się niemal natychmiast.

– Jakież było moje rozczarowanie gdy zobaczyłam to miejsce – wspomina Monika Pawełczyk. – Ale ja się łatwo nie poddaję. Trzy nieprzespane noce i zrodziło się moje drugie dziecko, stricte pod tamten właśnie lokal.

Chrupiący Zakątek, czyli maleńka zapiekaneria na Starym Rynku, wystartowała 12 kwietnia. Pabianiczanie pokochali nie tyle to miejsce, lecz to, co oferowało. Chrupiące, pyszne zapiekanki, przygotowane na niemalże wszystkie sposoby – tu w 40 wersjach. Jak przyznaje właścicielka Zakątka, klienci nie kryli zdziwienia, że z pozoru zwykła zapiekanka może mieć aż tyle odsłon.

– Ale to zaskoczenie było i nadal jest bardzo miłe – przyznaje pabianiczanka.

Chrupiący Zakątek, który obecnie mieści się przy ul. Smugowej 8a, to drugi dom rodziny Pawełczyków. Dosłownie, bo wraz z Panią Moniką pracuje mąż oraz mama. Córka szefowej również jest tu codziennie. Do rodziców i babci dołącza zaraz po szkole.

– Rola mamy z własnym biznesem jest trudna. Przede wszystkim jest mniej czasu dla dziecka. Ale staramy się nadrabiać te braki w niedziele, gdy Zakątek jest zamknięty. Aczkolwiek po prawie 4 latach udało mi się wypracować, sensowny mam nadzieję dla nas wszystkich kompromis – dodaje Monika Pawełczyk.

Jak zatem „od kuchni” wygląda dzień pabianiczanki? O godz. 7.00 wyprawia córkę do szkoły, by za chwilę zająć się planowaniem dnia, zarówno pod względem rodzinnym i zawodowym.

– Codziennie zaczynam pracę od zaopatrzenia Zakątka w świeży towar oraz od przyszykowania produktów. Lokal zamykam przed godz. 21.00 więc mój dzień siłą rzeczy kończy się dobrze po północy. Oczywiście, że mam momenty zwątpienia – śmieje się Pani Monika. – Ale trwa to dosłownie kilka sekund. Po chwili pojawiają się już kolejne pomysły na kolejne kulinarne projekty. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że gotowanie dla innych i własna firma to jest to, co faktycznie chcę robić w życiu. To już chyba po prostu pasja. 

REKLAMA
Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments