Afryka to jego miłość. Trudna, gdy trzeba godzinami jechać po piaszczystych drogach w pozycji półleżącej, w towarzystwie kur, ale spełniona. Dla Mariusza Łaniewskiego z Pabianic, który od dziewięciu lat podróżuje po Czarnym Lądzie nie ma kierunków niemożliwych. W tym czasie odbył 13 wypraw, odwiedzając 24 państwa tego kontynentu. Będzie ich jeszcze więcej, bo Łania, jak nazywają go przyjaciele, realizuje projekt „Way2Africa”. Cel: zobaczyć wszystkie.
Zaczęło się od Maroka, po którym urzekła go Etiopia. Później już poszło, z „przerywnikami” na Papuę – Nową Gwineę oraz Kolumbię… Co każe pabianiczaninowi ciągle wracać do Afryki? Niesamowita „orgia” wrażeń, które są na wyciągnięcie ręki. I adrenalina. Czy jej się chce, czy nie.
– Pojechaliśmy kiedyś nad jezioro Alberta między Ugandą i Demokratyczną Republiką Konga. I właśnie tam odwiedzał nas na kwaterze hipopotam. Codziennie o tej samej godzinie. Taki prywatny… A ile razy czułem się jak gwiazda rocka! Idę ulicą i wszyscy mnie pozdrawiają. Nie mówiąc już o dzieciakach, nie odstępujących „białasa” na krok – wspomina Mariusz Łaniewski.
Zainteresowanie „lokalesów” budzi zawsze, gdyż tam, gdzie dociera, turystów jest bardzo niewielu. Albo wcale, bo tylko prawdziwi miłośnicy egzotyki i przygód jadą na wakacje nie na południe Europy, ale do Malawi, Zambii, Zimbabwe, Mozambiku, Kamerunu, Ghany, Botswany czy Burkina Faso… Nie ma tam ciepłego morza i luksusów, ale lokalny koloryt i emocje jak najbardziej: szaleńcza jazda na motorach po bezdrożach – w roli pasażera (jeśli się przewrócisz i połamiesz, to nie licz na pomoc lekarską), występ w kościele podczas mszy – jako atrakcja dla tubylców, zgubienie się na wysokości ponad 3000 metrów, udział w kameruńskim weselu… Czasami bywa niebezpiecznie.
– W kość dała mi podróż do Gwinei, Liberii i Sierra Leone (to tereny „słynące” z wielu zachorowań na gorączkę krwotoczną Ebola – przyp. red.), a zwłaszcza wizyta w kopalni diamentów. „Lokalesi” byli wyraźnie niezadowoleni, że nas tam „przywiało”, chociaż oczywiście z miejscowym przewodnikiem. Otoczyli naszą kilkuosobową grupę tak mocno, że czułem ich oddech na plecach, zaczęli krzyczeć… Nie było to miłe – opowiada Łania.
Innym razem go okradziono, ale z potyczki ze złodziejem wyszedł podwójnie zwycięsko, bo nie dość, że odzyskał swoje pieniądze, to jeszcze przypadkowo… okradł rabusia.
– Jechaliśmy tuk – tukiem przez miasto Gonder w Etiopii. W cztery osoby. Dosiadł się do nas miejscowy, bardzo „przytulaśny”. Moja gotówka była dobrze ukryta, trochę się więc zdziwiłem, gdy wychodząc z pojazdu chciałem zapłacić, a portfel był pusty. Wszystko stało się jasne. Chwyciłem rękę Etiopczyka, którą trzymał w kieszeni z całą gotówką i wszystko mu wyrwałem. Po przeliczeniu pieniędzy okazało się, że było ich więcej – o około 10 dolarów… – relacjonuje ze śmiechem podróżnik.
Pozytywne emocje przeważają zdecydowanie. Żadna wyprawa nie jest bowiem pełną stresu gonitwą za kolejnymi atrakcjami. Wprawdzie w powstającym przed wyjazdem planie podróży są uwzględnione miejsca, które warto zobaczyć, głównie ze względów krajobrazowo – przyrodniczych, ale musi też znaleźć się czas, by usiąść, poobserwować codzienne życie, coś zjeść…
– Ryby i wszelkiego rodzaju owoce morza są boskie. W Polsce mi nie smakują. Ale zdarza się, że do wyboru jest maniok, ryż i jajko. I bez względu na to, ile masz pieniędzy, nic innego nie zjesz. Mnie odpowiada tamtejsza kuchnia i swojskie klimaty. Gdy z daleka widzę w knajpie białych ludzi, to uciekam – zdradza Mariusz Łaniewski.
Afryka zaskoczyła go tym, że nie ma w niej rzeczy niemożliwych. Załatwić można wszystko. Zawsze. Wystarczy powiedzieć o swojej „zachciance” nawet przypadkowej osobie, a ona do kogoś zadzwoni, ten ktoś wykona kolejny telefon i tak dalej…
– Nigdy nie miałem potrzeby z tego korzystać, ale wiem, że siatki kontaktów działają znakomicie. Wycieczki w niedostępne miejsca, sex, narkotyki to tylko kwestia ceny – tłumaczy Łania.
Wyprawy, których jest liderem liczą zwykle kilka osób, bo pomijając, że nie lubi wyjeżdżać samemu, trudno byłoby je zrealizować jednej osobie ze względów finansowych. Podróżowanie po Afryce nie należy, wbrew pozorom do tanich, a im rzadziej odwiedzane przez turystów państwo, choćby nie wiem, jak biedne, tym drożej. Dlatego są miejsca, w których pabianiczanin nie był właśnie ze względu na koszty. 1500 dolarów za wycieczkę do parku narodowego w Rwandzie, by przez godzinę podglądać goryle to jednak przesada… Łażenie po wioskach i miasteczkach nie kosztuje nic.
Marzeniem Mariusza Łaniewskiego, zresztą całkiem realnym, jest odwiedzenie wszystkich krajów na Czarnym Lądzie. Do całkowitej realizacji Way2Africa zostało mu ponad trzydzieści.
– Po najbliższym wyjeździe, do Erytrei, Dżibuti i Somalilandu, w październiku, będę prawie na półmetku – nie kryje zadowolenia. – Jeśli skończę już projekt, zacznę wracać tam, gdzie podobało mi się najbardziej. Na tej liście na pewno znajdzie się Malawi, Uganda i Kamerun – stwierdza podróżnik.
Blog podróżnika można śledzić TUTAJ.
https://www.facebook.com/Way2Afrika/videos/1712943175456963/