Z misją do Beninu

    0

    W Polsce powoli rozpoczynamy przygotowania do Świąt, kupujemy prezenty i myślimy jak ubrać choinkę. Tymczasem w Beninie ksiądz misjonarz Jakub Hiler zastanawia się nad przystrojeniem lampkami świątecznej palmy.

    Do tego niewielkiego państwa położonego pomiędzy Togo, a Nigerią udał się w marcu, aby pomagać ludziom i głosić Słowo Boże mieszkańcom maleńkich wiosek. Jego droga rozpoczęła się jednak w Pabianicach, gdzie zdał maturę jako absolwent I Liceum Ogólnokształcącego. Zaraz po tym wstąpił do Seminarium Duchownego Księży Misjonarzy w Krakowie.

    – Nigdy, czy to za czasów gimnazjum czy liceum, nie myślałem o tym, żeby być księdzem. No, może w czasach przedszkolno-podstawówkowych – wspomina Kuba Hiler. – To pragnienie przyszło nagle, zbiegło się z pielgrzymką do Polski papieża Benedykta XVI i Spotkaniem Młodzieży nad Jeziorem Lednickim w 2006 roku.

    Jak mówi, nie żałuje swojego wyboru i codziennie wstaje z zapałem, by wypełniać swoje powołanie i obowiązki. A tych podczas misji jest naprawdę sporo. Księża w Afryce nie mogą narzekać na nudę.

    – Zwykle wstajemy wcześnie, koło 5 rano, żeby mieć czas na modlitwę. To podstawa. Później prawie codziennie dojeżdżamy do wiosek modlić się z ludźmi podczas Mszy świętej. Takich wiosek na terenie parafii jest w tym momencie 16 – opowiada ksiądz Hiler. – Czas wypełniony jest spotkaniami z ludźmi, sprawowaniem sakramentów, katechezą (to tutaj bardzo ważne, bo jesteśmy na terenie tzw. „pierwszej ewangelizacji”, gdzie Kościół jest dopiero od ok 40 lat); ale też budową internatu, kaplicy, czy studni.

    W Beninie wyzwaniem mogą być nawet rzeczy tak proste jak zakupy spożywcze. Aby uzupełnić zapasy jedzenia, księża muszą pokonać w jedną stronę 80-kilometrową trasę, dlatego na sprawunki często muszą poświęcić cały dzień. Najbardziej dotkliwe są jednak różnice w standardzie życia, które mogłyby przerazić większość mieszkańców Europy.

    – Warunki są bardzo skromne, skrajnie różne od naszych europejskich standardów – potwierdza misjonarz. – Możemy sobie wyobrazić życie bez prądu, telewizji, bieżącej wody, kanalizacji, prysznica, wanny czy toalety? A większość osób tak tutaj żyje. Do tego dochodzi wszechobecny kurz utrzymujący się przez pół roku, upał sięgający czasem ponad 40 stopni (i niewiele mniejszy w nocy), czy komary roznoszące malarię. Co najważniejsze, do szczęścia to wystarczy.

    Brak dobrobytu to jednak tylko pierwsza bariera. O wiele większą trudność nastręcza komunikacja z tubylcami. Ich kultura w znacznym stopniu różni się od naszej.

    – Największą trudnością jest zdecydowanie język, który tutaj na północy Beninu jest naprawdę skomplikowany. Język „bariba” jest toniczny, tzn. to samo słowo różnie zaakcentowane ma różne znaczenie – wyjaśnia ksiądz. – Po francusku mówi niewiele osób, co też utrudnia komunikację, ale pomalutku staramy się dotrzeć do ludzi, widać na pewno też efekty.

    Na każdym kroku widoczne są też różnice, ale jak twierdzi misjonarz z Pabianic, większość z nich jest do przeskoczenia, choć nigdy nie jest to łatwe.

    – Benin to nie tylko plemię bariba, to wiele różnych plemion, mentalności, języków. Ja dotychczas nie spotkałem trudności w kontaktach z ludźmi – przyznaje ksiądz Hiler. – Ale to dopiero początek, zobaczymy, co czas przyniesie. Zostawiam to Panu Bogu!

    Ksiądz Jakub Hiler nie wie jeszcze kiedy wróci do Polski, więc nadchodzące Święta Bożego Narodzenia będą dla niego pierwszą Gwiazdką w Beninie. Wielu tubylców jest już zaznajomionych z tą tradycją, dlatego też na pewno będą one pełne znanej nam świątecznej atmosfery.

     

    REKLAMA
    Subskrybuj
    Powiadom o
    0 komentarzy
    Inline Feedbacks
    View all comments